czwartek, 4 lipca 2013

ZA SIEDMIOMA MORZAMI... CZ. 2

Po odpoczynku w Yummurtalik ruszyliśmy nieco na północ, w stronę zapory Ataturka na rzece Eufrat. Niestety z uwagi na to, że wybraliśmy trasę ‘na skróty’ która okazała się częściowo bez asfaltu i jak by tego było mało – bez mostu, który był na mapie, nie daliśmy radę obejrzeć samej zapory. W powrocie do głównej drogi pomogli nam uzbrojeni po zęby żołnierze, mimo iż w pierwszej chwili po spotkaniu z nimi czuliśmy się nieco niekomfortowo. Noc, latarka w oczy, zadupie, obcy język i do tego broń – to wszystko wprowadza nerwową atmosferę :-/ W każdym razie dotarliśmy do campingu w mieście Kahta i z rana pojechaliśmy nad Jezioro Ataturka, stworzone przez przegrodzenie zaporą rzeki Eufrat. Samo jezioro prezentuje się świetnie, lazurowa woda i urozmaicone oraz strome wybrzeże nieźle się razem komponują, a w samym jeziorze co niektórym udało się popływać (polecam!). Do tego nad brzegiem znajduje się świetna restauracja z pysznymi pstrągami świeżo wyłowionymi z pobliskiej wody, palce lizać…


Po przekroczeniu promem Eufratu wkroczyliśmy do Turcji wschodniej, zdecydowanie bardziej „azjatyckiej” i zamieszkałej w dużej części przez Kurdów. Przez ich nieoficjalną stolicę – Diyarbakir (które bardzo nam się spodobało, może będzie o tym więcej :) – ruszyliśmy w stronę Iraku, przekraczając kolejną z mitycznych rzek Mezopotamii (Tygrys), a następnie zawróciliśmy na północ w stronę największego jeziora Turcji – jeziora Van. Jezioro Van, pierwsze z 3 tzw. Mórz Armenii, jest ogromne, przejazd wzdłuż jego południowej
i wschodniej granicy zajął nam dobre kilka godzin, ale położenie jeziora wśród ośnieżonych szczytów, wulkanów i jego błękitna woda rekompensowały trudy podróży. Woda w jeziorze jest słona, a z uwagi na dużą zawartość sody (węglan sodu) jest także bardzo specyficzna, w dotyku jakby tłusta i podobno ma właściwości piorące. (czyli tłusta jak woda z Persilem). My prania nie zrobiliśmy i nie skorzystaliśmy tez
z możliwości kąpieli, bo woda była zdecydowanie zbyt zimna. Odpoczynek nad jeziorem jednak zdecydowanie polecamy, ale chyba przyjemniej jest w późniejszych miesiącach.

 jezioro Van z wulkanem Nemrut Dagi w tle.

Sprawdzanie czy woda jest na pewno z proszkiem.




Po następnych kilkudziesięciu godzinach byliśmy już w Iranie i tam jeden z pierwszych punktów stanowiło jezioro Urmia, czyli czwarte z kolei morze. Zdecydowanie najdziwniejsze i jednocześnie najbardziej unikatowe jezioro-morze nad jakim kiedykolwiek byliśmy. Jezioro Urmia jest tak słone, że chyba obecnie żaden gatunek ryb lub innych zwierząt nie jest w stanie w nim przeżyć. Za to plaże… najbardziej białe na świecie – 100 % soli :). Kąpanie się w takiej wodzie raczej odpada, plażowanie prawdopodobnie też nie jest najlepszym pomysłem, za to spacer wzdłuż brzegu, na którym zamiast piasku znajduje się czysta sól w postaci miejscami sypkiej, a miejscami twardej jak skała, stanowi niezapomniane przeżycie.

Przez środek jeziora przejechaliśmy zbudowaną całkiem niedawno drogą (otwarcie w 2008 r.), która w większości przebiega po 15 kilometrowej, usypanej sztucznie grobli, co powoduje „przecięcie” jeziora na pół – jedynie na krótkim fragmencie (ok. 1,5 km) zbudowany został most. Jezioro Urmia od kilku lat szybko wysycha i bardzo wzrasta jego zasolenie, co spowodowane jest prawdopodobnie ogólną suszą w regionie, zużywaniem nadmiaru wody przez okoliczne miasta i wspomnianą wcześniej groblą. 

                            



W niektórych miejscach proces wysychania jest bardzo widoczny, co sprawia nieco „smutne” wrażenie, ale podobno rząd irański pracuje nad projektem wybudowania kanału zasilającego jezioro w wodę z rzeki Aras. Gdyby do tego nieco wyedukować społeczeństwo w kwestii oszczędzania wody, skutek mógłby być wyraźny (w Iranie, który kojarzy się raczej z krajem suchym, widzieliśmy jak woda lała się strumieniami bez potrzeby, a trawnik przy drodze podlewany był z cysterną -  prawdopodobnie rachunki z wodę są zbyt niskie :).



czwartek, 27 czerwca 2013

ZA SIEDMIOMA MORZAMI... CZ. 1

Skoro jechaliśmy na wakacje to przydało by się spędzić trochę czasu nad wodą (a najlepiej nad morzem) – stąd w naszym napiętym do granic możliwości grafiku podróży zarezerwowaliśmy kilka dni na nieco relaksu nad wodą. W końcu cała trasa IRAN EAST TRIP 2013 przebiegała szlakiem 7 mórz !!! (Marmara, Śródziemne, Azowskie, Czarne oraz 3 wielkie jeziora: Van, Urmia i Sevan zwane morzami Armenii – mimo, że 2 spośród nich są poza granicami obecnej Armenii).

Numer jeden na liście mórz – Marmara mignęło nam jedynie przez okna samochodu, gdzieś w pobliżu Stambułu, więc pozostanie bez większego komentarza. Na pierwszy poważny ogień, po przejechaniu ok. 3500 km poszło więc Morze Śródziemne, a konkretnie Yumurtalik – niewielka, ale bardzo urokliwa miejscowość w pobliżu Adany. Po zakwaterowaniu w Kücük Pansiyon (polecamy), który wbrew nazwie wcale nie był taki mały, z rana ruszyliśmy do centrum na plażowanie. 
Woda czysta, choć wydawała się jeszcze dość zimna, miała i tak zapewne wyższą niż Bałtyk w sierpniu temperaturę. Zarówno plaża, nadmorski park jaki i promenada sprawiały wrażenie jak by były nieco ospałe, zaniedbane lub w przebudowie – jak się później okazało było po prostu jeszcze przez sezonem, mimo iż był to już maj. Przynajmniej nie było tłumów i prawie cały nadmorski trawnik, w cieniu palm i starych murów, mieliśmy dla siebie. Po „leżakowaniu” wybraliśmy się też na mały obchód po centrum, które prezentuje się całkiem sympatycznie: przy samej plaży z jednej strony jest mały port i zamek (właściwie to jego ruiny), a z drugiej liczne knajpki i sklepy.
 

Na drugi dzień wybraliśmy się na plażę poza miastem, ok. 5 km na zachód, w pobliżu miejsca, które przez google maps wyglądało na camping. W rzeczywistości camping wyglądał bardziej jak koczowisko, za to plaża sama w sobie była całkiem fajna – naszym zdaniem ciekawsza niż ta w centrum, mimo że zaśmiecona… I woda nawet chyba była cieplejsza. 

Tuż obok plaży, wśród drzew poukrywane były fragmenty jakichś konstrukcji, które jak nam wytłumaczył właściciel jednej z takich konstrukcji, były bazą pod stragany, stoiska i budki ze wszystkim co tylko się da sprzedać w zbliżającym się sezonie.




Poinformował nas też, że tuż po naszym wyjeździe zjawią się tu tabuny turystów, w większości chyba Turków z Adany, i nawet plaża będzie do tego czasu wysprzątana :-). Na koniec dowiedzieliśmy się, że pracował kilka lat w Iraku i prawie zabronił nam tam jechać, bo w Iraku strzelają i wszędzie można nadziać się na bombę lub minę pułapkę – jak się okazało później, nam udało się przeżyć :)
.


niedziela, 16 czerwca 2013

Czas podsumowań - cz.IV

Wyjazd upłynął dam dość sprawnie, ale zdarzały się gdzieniegdzie pewne utrudnienia, na których zamierzamy skupić się w poniższej IV części podsumowania.


  1. Turcja
a. Aby jeździć po Tureckich autostradach wymagana jest winieta HGS. Nie udało nam się dowiedzieć, ile kosztuje 1km bo mało kto zna jakiś język obcy , ale równowartość 70PLN pozwoliło nam przejechać całość trasy od Edirne po Turcję wschodnią.

b. Przy wjeździe do Turcji pogranicznik zauważył napis Kurdystan na naszej mapie. Wywiązała się burzliwa i mało przyjemna dyskusja. Chwilę później napis został dla naszego bezpieczeństwa usunięty 

c. Na obszarze Kurdystanu Tureckiego są rozsiane punkty kontrolne. Mieliśmy okazję natrafić na 2 takie, z czego podczas drugiej sprawdzali nas nieumundorowani uzbrojeni  mężczyźni. Nic złego się nie stało, ale widok broni i brak umundurowania nie wpływa pozytywnie na poziom adrenaliny.

d. Wyjazd z Turcji do Iraku poszedł gładko, ale wjazd z powrotem zajął około 4h i to tylko dzięki naszej zaradności i przekonywującej dyskusji z tureckim pogranicznikiem. Standardowo zajęłoby to nam powyżej 12h. Każdy pojazd i bagaź opuszczający Irak jest szczegółowo przez Turków sprawdzany

e. Wyjazd z Turcji do Iranu:
i. podejście pierwsze: przejście Kapikoy - Razi Sinir Kapisi - otwarte w lecie od 8-18. Wbito nam w paszporty pieczątkę potwierdzającą wjazd do Iranu po czym dopatrzono się brak CDP. Nie udało nam się przekonać policji granicznej i zostaliśmy zawróceni do Turcji, pieczątki anulowano oraz zarekomendowano wjazd przejściem pod Dogubayazit. Po stronie tureckiej anulowanie wyjazdu trwało ponad 1h
ii. podejście drugie: przejście pod Dogubayazit, Bazargan, otwarte 24/7. 
Niestety tureccy pogranicznicy popełnili jakiś błąd w anulowaniu naszego wyjazdu w pierwszym podejściu przez co Batumi nie mogło opuścić Turcji. Początkowo zapewniano nas, że sprawa zostanie wyjaśniona w ciągu godziny. W międzyczasie trójka z nas przeszła do Iranu a kierowca wraz z Batumi wciąż czekał w Turcji na rozwiązanie sytuacji. Dzięki uprzejmości urzędników udało nam się jeszcze tej samej samej nocy wszystkim wrócić do Turcji i finalnie na przejściu spędziliśmy nie do końca legalnie ponad 16h, śpiąc w namiocie na trawniku. 

   2. Iran
a. Brak CDP.
Wszelkie relacje mówiły, że można wjechać do Iranu bez CDP. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Rzeczywiście okazało się, iż jest możliwe wystawienie na granicy swego rodzaju poświadczenie prywatnej firmy ważne nie dłużej niż 10 dni. Wiele osób kręciło się wokół nas, sprawdzano ilość cylindrów silnika (o jakim wielkim zdziwieniem było 5 w naszym 2,5D), wypisywało dokumenty, przybijało pieczątki, podpisywało się tu i ówdzie. Nikt z nas nie wiedział, kto jest pracownikiem agencji a kto celnikiem. Zapewniano nas początkowo, że będziemy musieli zapłacić nie więcej niż 40USD. Pod koniec zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym: 300USD albo nie wjeżdżacie! Byliśmy nieco zszokowani, ale krótka analiza po polsku i uzgodniliśmy, że to trochę za dużo. Długie negocjacje, tłumaczenia, narzekania i udało się zejść do 200 USD za 4 doby. Było również potwierdzenie, że przy wyjeździe już nic więcej nie będziemy płacić. Zważywszy na fakt, że mieliśmy już dość Turcji zaakceptowaliśmy tą cenę.
Ponadto warunek zakładał, iż mamy zostawić dowód rejestracyjny na przejściu granicznych i będziemy mogli go odebrać na docelowym z Armenią. Tutaj również długo się nie zgadzaliśmy i Irańczycy ustąpili. I tak z dowodem i zieloną kartą w jednej ręce, dokumentem poświadczającym prawo do wjazdu do Iranu w drugiej przekroczyliśmy granicę po około 3h. Na koniec jeszcze 40USD swego rodzaju podatku od diesla, którego w końcu nie zapłaciliśmy dzięki zaradności przedstawiciela agencji z przejścia granicznego i udaliśmy się na 1. stację benzynową :)

b.Wyjazd z Iranu
Tak jak podczas wjazdu wiele osób pracowało przy wypisywaniu odpowiednich dokumentów, tak przy wyjeździe procedura powtórzyła się. W ciągu 2h jakiś chłopak biegał i zbierał podpisy, pieczątki. Na koniec zażądał 30Euro, potem 50Euro. Za ostatnie pieniądze wykonaliśmy telefony do pracowników z agencji z przejścia Bazargan oświadczając, iż mieliśmy umowę - żadnych więcej kosztów. Prawie wyrwaliśmy nasze dokumenty, uiściliśmy opłatę w wysokości około 10PLN po czym opuściliśmy Islamską Republikę Iranu, aby wpaść w szpony post-sowieckiej mentalności Armenii :)

3. Armenia
a. na dzień dobry pasażerowie udali się zwyczajem tureckim i irańskim do osobnej odprawy bez bagażu, a kierowca sam rozpakowywał auto do ostatniej paczki chusteczek

b. w trakcie kontroli żołnierz przeszukujący auto próbował wymusić podarunek: a to zapalniczka gazowa, a to szwajcarski scyzoryk, w końcu na uspokojenie otrzymał pustą ale nową piersiówkę

c. zadowolony po przeszukaniu kierowca pojechał do odprawy celnej i tutaj zdziwienie:
i. wjazd do Armenii kosztuje około 55 USD na co składają się: opłata drogowa, opłata ekologiczna, opłata za pracę celników, opłata za pracę pana wypisującego dokumenty, opłata za wpłatę opłaty na konto
ii. około 20 USD przy wyjeździe z Armenii, na którą składają się bliżej nieokreślone składniki

d. stan dróg w Armenii jest generalnie zły, poza tymi fragmentami, które są wyjątkowo dobre. Określenie złe odnosi się do wielkich połaci asfaltu wyciętych dawno temu i oczekujących na uzupełnienie nową warstwą. Jadących do Iranu zachęcamy do wybrania drogi bardziej na wschód, jest dłuższa, prowadzi przez 2 przełęcze, ale jest w lepszym stanie od tej zachodniej i pozbawiona jest TIRów

4. Gruzja
a. Przełęcz na drodze wojennej na odcinku około 15-20km pozbawiona jest asfaltu, dziury osiągają astronomiczną głębokość, jest mokro, ślisko, kamieniście ale widoki wynagradzają te pewne niedogodności

b. jest alternatywna droga z tunelem do Rosji przez Osetię, ale wg relacji miejscowych Gruzinów nie sposób nią przejechać bez rosyjskiego paszportu

c. zdarzają się od czasu do czasu, szczególnie w rejonach górskich, odcinki, na których bydło i owce mają pierwszeństwo. Zalecamy szczególną ostrożność, szczególnie przed zakrętami, jako że spotkanie ze stadem może zakończyć naszą podróż, i nawet kebab ze świeżej baraniny nie poprawi nam humoru ;)

Rosja
a. Prom Port Kavkaz-Port Kerch. Niby to tylko 5 km ale całość zajęła nam grubo ponad 3h.Prom odpływa regularnie przez całą dobę, ale odprawa trwa strasznie długo. Poza samym czasem odprawy reszta poszła gładko

Ukraina
a. pierwszy i jedyny mandat podczas jedynej kontroli drogowej. Zarzut: próba wyprzedzenia na linii ciągłej; kara: 200ml gruzińskiej wódki

b. Jadącym z Krymu do Lwowa polecamy jechać głównymi drogami, a w szczególności odcinek Uman-Lviv w miarę możliwości drogą krajową przez Kijów. To tylko 140km dalej, ale przypuszczalnie standard dużo lepszy. Odcinek Uman-Lviv miał często odcinki ze znakiem "uwaga dziury" na których auto zaliczało 20-30cm kratery na odcinkach 5-10km. Szczerze nie polecamy

c. Przejście w Medyce po stronie UA miało kolejkę długości około 300m. Pomiędzy UA a Polską kolejne 100m. W sumie zeszło nam się ponad 3h i to tylko dzięki uprzejmości polskich służb granicznych, które przepuściły turystów nieco bokiem w gąszczu "mrówek".

Polska
a. fotoradary. To był istny szok. Na całej trasie widzieliśmy 2 (słownie: dwa) fotoradary. Na trasie do Łańcuta było ich kilkanaście

b. znaki drogowe. Mówi się, że znaki mają lepiej nas prowadzić, informować i ostrzegać. Faktem jest, że po przekroczeniu polskiej granicy nasze oczy dostawały oczopląsu, a mózg nie radził sobie z natłokiem informacji. Panowie i Panie posłanki, co za dużo to nie zdrowo. Polecamy wakacje na południu i wschodzie aby zobaczyć, że można sprawnie jeździć i nie zaśmiecać poboczy znakami zakazu, nakazu i ostrzegawczymi.

Czas podsumować - cz. III

Powolny powrót do codzienności zajął nam kilka dni, w międzyczasie udało się przywrócić do życia laptopa ze wszystkimi zdjęciami z wyjazdu. Liczymy na Waszą wyrozumiałość.

Dokonaliśmy finalnie podsumowania wyjazdu:
Pokonaliśmy w sumie 10 576 km.
Poza domem spędziliśmy 22,5 doby, 540 godzin.
Zużyliśmy 711 litrów ON.
Na graniach spędziliśmy około 42h, to jest sporo więcej niż zakładaliśmy .
Na paliwo wydaliśmy 2550 PLN: 
  1. Polska 5,24 PLN
  2. Serbia 5,86 PLN
  3. Bułgaria 5,72 PLN
  4. Turcja 6,78 do 10 PLN
  5. Irak 2,34 do 2,47
  6. Iran 0,32 PLN !!!
  7. Gruzja 4,22 PLN
  8. Rosja 2,51 PLN
  9. Ukraina 3,50 PLN
Na winiety, opłaty na granicach i inne wydatki związane z autem 1450 PLN, a w szczególności:
  1. Słowacja 42 PLN (10 Euro) - winieta,
  2. Węgry 43 PLN (2975  HUF) - winieta,
  3. Turcja 70 PLN - winieta HGS, (wystarczyło na przejechanie z Edirne do Diyarbakir)
  4. Prom port Kavkaz - port Kerch 210 PLN (bilet na auto+4 osoby)
  5. wjazd do Iranu bez CDP 640 PLN (200 USD)
  6. wjazd i wyjazd z Armenii  334 PLN (70 USD)
  7. spawanie w Iranie 100 PLN
  8. spawanie w Gruzji 100 PLN (50 GEL)
Oficjalnie potwierdzamy, iż możliwy jest wjazd do Iranu bez CDP na przejściu granicznym pod Dogubayazit. Po stronie Iranu na przejściu mieści się prywatna agencja ubezpieczeniowa, która przygotowuje stosowny dokument w tylko im znany sposób, za który zobligowani byliśmy zapłacić 300 USD. Finalnie udało się zejść do 200 USD. Dodatkowo powinniśmy uiścić opłatę za wjazd dieslem w wysokości 40 USD, ale jakoś udało się tego uniknąć (pracownicy z tej agencji dogadali się z urzędnikiem :)). Do tankowania diesla nie potrzeba dodatkowej karty, na stacjach posiadają ją pracownicy stacji. Cena Pb jest wyższa i 1 litr kosztował około 1-1,3 PLN.
Tak oto wygląda 3 kartkowa dokumentacją pozwalająca wjechać do Islamskiej Republiki Iranu bez CDP:

Właściwie podczas całej podróży mieliśmy ze sobą awaryjny 5 litrowy kanister ON, z którego nie mieliśmy okazji skorzystać, choć niejednokrotnie była sprawdzana jego zawartość. 


Czas podsumowań - cz.II


         Wyprawę możemy oficjalnie uznać za zamkniętą - Batumi 1 w czwartek dojechał o własnych siłach z Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie był poddany czyszczeniu zbiornika paliwa, przewodów paliwowych oraz pompy. Nadal nie wiemy, czy to niska jakość Ukraińskiego paliwa czy generalnie zanieczyszczenia, które kumulowały się przez 23 lata były przyczyną awarii i nigdy się tego nie dowiemy - najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.

Wspominając o awarii, należy douzupełnić, iż pierwsze objawy braku mocy ujawniły się tuż przed wschodem słońca pod Lwowem, kolejne przed Łańcutem, a finalnie auto odmówiło posłuszeństwa tuż za Łańcutem. Szybko zorganizowana pomoc lokalnej społeczności zaprowadziła nas do miejscowego mechanika, który powymieniał filtry paliwowe i uruchomił auto. Za pierwszym razem przejechało 2km (słownie: dwa!), po czym ponownie stanęło ponownie. 


Finalne rozebranie auta i  "przepchanie" ciśnieniem powietrza z pompki materaca zanieczyszczeń do zbiornika pozwoliło dojechać nam do Knurowa, gdzie przepakowaliśmy się i dalej do Piotrkowa. Przy okazji okazało się, jak umiejętnie były niegdyś projektowane auta: wyjęcie tylniej kanapy zajęło 15 minut a odkręcenie zbiornika paliwa ogranicza się do 4 nakrętek.






czwartek, 23 maja 2013

Czas podsumowań

Hej,
po 23 dniach powróciliśmy do Polski w komplecie.
Około 10.000km za nami, setki litrów paliwa przepalonego przez nasz silnik, hektolitry wypitej wody, kilogramy zjedzonych warzyw, owoców i pierogów, godziny nieprzespanych nocy... ale warto było.

Przyszedł czas aby nieco podsumować, a przede wszystkim uzupełnić informacje, których nie mieliśmy wcześniej okazji dopisać. W najbliższym czasie uzupełnimy również praktyczne wskazówki, a jest o czym pisać :)

Przede wszystkim dziękujemy wszystkim tym, którzy trzymali za nas kciuki, organizowali nam pomoc w sytuacjach awaryjnych.
Dziekujemy naszemy sponsorowi "Planetamlodych" za udzielone wsparcie finansowe w realizacji projektu.
Wielkie ukłony w stronę forum technicznego pasjonatów mercedesa, http://mb201-124.eu/ za porady, wskazówki i rekomendacje przed wyjazdem, w trakcie oraz tuż po nim.
Dziękujemy naszym patronom i portalom turystycznym za promocję udzieloną naszej wyprawie, a przede wszystkim promocję turystyki i szerzenie wiedzy praktycznej.

I na koniec dziękujemy naszym przyjaciołom, znajomym i nieznajomym, którzy kibicowali nam w trakcie ostatniego półrocza, a przede wszystkim podczas tych trzech krótkich tygodni.

Zdecydowanie chcemy potwierdzić, iż wybór mercedesa W124 2,5D był strzałem w dziesiątkę. Auto jest mega komfortowe, stosunkowo ekonomiczne, pojemne i proste w budowie. Zdecydowanie wszystkie jego zalety zostały wykorzystane, nawet urwany kielich w trakcie podróży nie powstrzymał go od dotarcia do mechanika. Pomimo niskiego zawieszenia, ani razu nie urwaliśmy tłumika czy miski olejowej, a wręcz udało się bez większych problemów pokonać nocą przełęcz na Drodze Wojennej. Podczas całej trasy Batumi wspiął się trzykrotnie na przełęcze powyżej 2200mnpm, nie raz zaliczył 30cm dziury, a pomimo to nadal przemieszcza się do przodu.

niedziela, 12 maja 2013

UPS Awaria !!!

Awarie w 23 letnim samochodzie niestety mogą się zdarzyć, ale na to co nas spotkało w Iranie (a może źródło awarii było jeszcze w Turcji) nie bylismy przygotowani...
Na szczęście, dzięki naszej wielkiej zaradności :), udało nam się auto naprawić.
Oto krótki opis przygody:

Wczoraj w Iranie mielismy poważnego zonka, dziwne dźwięki z prawego lewego koła i po otwarciu maski okazało się, że urwany jest kielich amortyzatora :(trzymał się jedynie na ok 30% obwodu, choć było widać, że był wcześniej już spawany w kraju. w turcji i w Iranie na bocznych drogach kilka razy trafiły się dziury, które wstrząsneły całą karoserią. Pierwsza decyzja - jedziemy bardzo powoli do Armenii, zeby tylko wyjechac z Iranu (mielismy na to tylko 2 dni). na szczęście stan dróg głównych w Iranie jest dobry wiec mozolnie zmierzalismy ku granicy. w Marand mielismy kontakt do Couchsurfera, który dobrze znał angielski, załatw'ił nocleg i stwierdzilismy, ze jednak spróbujemy poszukac miejscowego mechanika. rano po odwiedzeniu kilku warsztatów dotarlismy do właściwego który robi "cusz", czyli spawa.
rzucił okiem na postawione na ulicy przed warsztatem auto i nagle wyciągnął podnośnik, palnik i zabrał się do pracy, wciąż w połowie na ulicy !! :)
oczywiscie zebrało sie 10 gapiów i pomocników, wszyscy pomocni, ciekawi i uśmiechnięci. spec poczyscił trochę, wstawił do urwanego kielicha kawałek blachy z jakiejś karoserii i zaczął spawać. po ok 2 godzinach - gotowe, wiec wzmocnilismy jeszcze spaw na 2 kielichu i zapytalismy o cene: rachunek 10 $ !! uradowani dalismy mu 20$.obok była wymiana olejów, której właściciel jest po studiach IT (dobra praca ponoć tylko dla 'koleżków'), wiec chcielismy zajrzeć do skrzyni, nikt nie miał odpowiedniego imbusa, ale po 30 min jakiś się zorganizowało i w skrzyni sucho - na dolewkę poszło 1 litr oleju. nie było zalecanego castrola i mobila, wiec poszedł miejscowy do skrzyn manulanych. rachunek za olej 5$ (z napiwkiem). na koniec zdjęcie pamiątkowe i ruszyliśmy w stronę Armenii. jak olej lokalny bedzie równie dobry co lokalne paliwo (spalanie chyba spadło do ok 6l/100 km) to ze skrzynią chyba problemów nie będzie. po kilkuset metrach problem z wrzucaniem 4 zniknął zupełnie. bzycznie pozostało.dojechalismy do Armenii i niestety pogorszył się mocno standard dróg.
pozdrawiamyzałoga Batumi 1
po lewej główny mechanik - spawacz, po prawej Saber z CS

Naderwany kielich - zdjęcie wykonane przy podniesionym aucie, więc szpary prawie nie widać.



Cały zespół (a przynijmniej jego główna część).

Następny do naprawy właśnie został przywieziony -  w tym przypadku naprawa będzie pewni nieco dłuższa niż 2-3 godziny :)


A tutaj krótki filmik poglądowy :)
http://www.youtube.com/watch?v=UOnC9WF1Shc&feature=youtu.be



sobota, 11 maja 2013

Khoda Hafez

Khoda Hafez - czyli niech Bóg Cię strzeże (niezależnie od tego w jakiego Boga wierzysz) to jedno z ostatnich słów, jakie nauczyliśmy się w Iranie.  ///wcześniej pawie do perfekcji opanowaliśmy liczenie do 10 po persku i parę słów takich jak: ryż, mięso, dzień dobry, dziękuję...///


Oficjalnie przekazujemy, iż opuściliśmy Islamską Republikę Iranu, co ma swoje zalety jak również wady :)
Z zalet: w końcu rozumiemy co do nas mówią, czujemy się już prawie jak w domu (dookoła słowianie), jest cieplej (sic!)
z wad: drogie paliwo - ok 1$, strasznie nierówne drogi i póki co ciągle przez góry...

W przeciągu ostatniego tygodnia wiele się u nas działo, ale po kolei. Jak widzieliście w telegraficznym skrócie w międzyczasie odwiedziliśmy sporo miejsc. 

Na początek wschodnia Turcja i Kurdystan. Mieliśmy wielką przyjemność odwiedzić Nemrut Dagi, zabytek chroniony przez UNESCO oraz Diyarbakir z jego drugim największym na świecie, po chińskim, murem. Niesamowicie kolorowo ubrani ludzie, wszechobecne dzieci, uliczki i domy pamiętające czasy średniowiecza sprawiają, iż stolica Kurdystanu jest warta odwiedzenia.

W drodze na południe ku granicy z Irakiem natrafiliśmy na przepięknie położone na skalnym zboczu Maridan. Równie stare jak europejska cywilizacja z jednej strony jest kolorowym jarmarkiem niczym zakopiańskie Krupówki, z drugiej zaś można w nim odnaleźć perełki w postaci tradycyjnego sklepu z mydłem, w którym zakupy zwykł niegdyś robić sam książe Karol. Wierzcie lub nie, ale nawet na tym końcu świata, gdzie do granicy z objętą wojną Syrią (na zdjęciu za płotem jest już Syria) jest mniej niż 30km można spotkać ludzi mówiących po Polsku. My mieliśmy okazję zamienić kilka słów z mieszkańcem Łodzi, który chwilowo przebywa u rodziny.

Sporo szczegółów, dotyczących usterek i awarii samochodu, które niestety się zdarzają, można znaleźć na forum mercedesa:
http://mb201-124.eu/topic/22728-friends-in-benz-watek-techniczny/page__st__40

piątek, 10 maja 2013

W Iranie :)




Niestety z powodu niezbyt dobrej pogodu i skrócenia wizyty w iranie chyba nas ominie ten Savalan :( moze następnym razem się załapiesz :)



 
Wczoraj, po około 20 godzinach spędzonych na granicy udało nam się wjechać do Iranu :) początkowo chcieliśmy przekroczyć granicę Turecko/irańską koło Van, ale z powodu braku Carnet de Passage wysłano nas na drugie przejście: koło Dougabayzit. Po 5 godzinach w trasie dotarlismy do granicy, ale z powodu błędnego wbijania pieczątek przez Tureckich celników i policjantów, okazało się, że musimy czekać do rana, wiec czekał nas nocleg w strefie niczyjej :)
Rano znów 5 godzin załatwiania niewiadomo czego przez Turków, potem 2 godziny po stronie Iranskiej i w koncu wjechaliśmy razem z Batumi do Iranu!!!

W Tabriz przy rezerwacji hotelu spotkała nas para Iranczyków i z radością zaprosiła do siebie, z czego oczywiście skorzystaliśmy :)

W Iranie z różnych względów mamy do spędzienia tylko 4 dni, więc plan będzie mocno napięty :Tabriz, Urmia, Ardabil, Julfa  i dalej do granicy z Armenią.
Więcej szczegółów w kraju z łatwiejszym dostępem do interentu....

sobota, 4 maja 2013

aktualizacje?

Jak widzicie w poprzednich postach, nadrabiamy zaległości :P
nie zawsze zawieje nam wystarczająco internetu czy czasu na bieżące posty ...
Już niedługo opublikujemy kolejne - mamy tez kila filmów z naszej drogi do wschodniej Turcji.

Obecnie jesteśmy w mieście Mardin - 27 km od granicy z Syrią.
Wszyscy się bawią i piją..niedalekiej wojny i dramatów ludzi ani widu ani słuchu.

Po przekroczeniu rzeki Eufrat (tak - tej z lekcji historii ;P) zobaczyliśmy inny świat - Kurdystan.
Już niedługo opiszemy i załączymy zdjęcia :)

A już jutro spróbujemy dostać się do Iraku.

Na zachętę:
Partyjka w coś w stylu szacho-warcabów w Diyarbakir - nieoficjalnej stolicy tureckich Kurdow

Bliskie spotkanie ze stadem baranów (i owiec) w środku niczego, a konkretnie to na drodze w stronę zapory Ataturka, na której niespodziewanie skończył się asfalt - od tego momentu będziemy raczej unikać dróg, które na mapie mają kolor biały :) 

Przejazd przez kanion, który nagle pojawił się na naszej drodze 'na skróty', a w nim wesołe stado kóz.

czas na chwilkę zapomnienia

Po naszych wojażach przez Bałkany do Turcji oraz przez Kapadocję postanowiliśmy odpocząć trochę nad Morzem Śródziemnym. Nasz wybór padł na przyjemną małą miejscowość Yumurtalik.
A co można robić nad morzem?  Opalać się, pływać i jeść pyszne soczyste melony i arbuzy :)
Dodatkowo nauczyliśmy kilku miejscowych nastolatków grać w frisbee :)

Mimo planów nocowania na pobliskim campingu, na naszej drodze napotkaliśmy Kucuk Pension (Mały pensjonat) którzy zaoferował nam klimatyzowane pokoje z łazienką za 35 lira za nic ;))) cena w sam raz dla nas. I tak spędziliśmy upojne 1,5 dnia nad morzem, połączone z naprawą? (sprawdzaniem) zamka centralnego w Batumi, którzy przeżył swoje chwile buntu i nie chciał zamknąć bagażnika.. po pewnych pertraktacjach uzgodniliśmy wspólną wersję i rytuał zamykania samochodu :)))

Już wkrótce filmiki z naszego plażowania ;)








Awaria Batumi1

Podczas naszego pobytu w Kapadocji Batumi1 uległ małej awarii. W późnych godzinach nocnych tłumik samochodowy zaczął bardzo głośno pracować. W międzyczasie przejechaliśmy plastikowy słupek leżący na drodze, co mogło być potencjalną przyczyną awarii. Szybki przegląd na pobliskiej stacji nie wykazał uszkodzeń, ale zdecydowanie tłumik nie pracował prawidłowo.

Wczesnym rankiem wraz z Mustafą, u którego nocowaliśmy (znaleźliśmy go na couchsurfing) udaliśmy się do mechanika samochodowego. Przepchnęliśmy traktor Lamborghini na dalszy plan i Batumi1 zaparkował na kanale. Szybki przegląd miejscowego mechanika tłumikarza znalazł nieszczelność pomiędzy środkowym a końcowym tłumikiem. 5 minut pracy, wymiana uszczelki pomiędzy tłumikami oraz 20TRY jak zapłata za wykonaną usługę przywróciły ciszę w samochodzie.


Szlaki Kapadocji

Trochę może nie chronologicznie, ale cóż... nie zawsze zawiewa nam Internetem ;)
Zanim polecieliśmy balonem w Kapadocji byliśmy też na długim spacerze po okolicznych dolinach - a dokładnie Red Valley.
Szlak prowadzi najpierw przez różne chaszcze i pola i kiedy wędrowiec straci już nadzieję że zobaczy zapierające dech w piersiach formacje skalne.. zaczyna się zabawa :))
Najpierw nieśmiało: kilka przejść pomiędzy skałami oraz wąskimi korytarzami.. a potem jest coraz ciekawiej. Mieliśmy okazję wspinać się po drabinać, zobaczyć pięny kościół wyrzłobiony w skale, podziwiać rosyjskich rowerzystó którzy pokonywali drabinę z rowerami, no i oczywiście podziwiać pięne widoki na około ;)
Niestety lub stety nieliczne mapki na szlakach zostały usunięte.. więc przydaje się poczucie orientacji, dodatkowa wszyscy mijani turyści wymieniają się informacjami skąd dokąd którą droga i jak długo.
My zwiedziliśmy tylko 1 dolinę, a jest ich tam wiele! i na prawdę warto je zobaczyć.