czwartek, 4 lipca 2013

ZA SIEDMIOMA MORZAMI... CZ. 2

Po odpoczynku w Yummurtalik ruszyliśmy nieco na północ, w stronę zapory Ataturka na rzece Eufrat. Niestety z uwagi na to, że wybraliśmy trasę ‘na skróty’ która okazała się częściowo bez asfaltu i jak by tego było mało – bez mostu, który był na mapie, nie daliśmy radę obejrzeć samej zapory. W powrocie do głównej drogi pomogli nam uzbrojeni po zęby żołnierze, mimo iż w pierwszej chwili po spotkaniu z nimi czuliśmy się nieco niekomfortowo. Noc, latarka w oczy, zadupie, obcy język i do tego broń – to wszystko wprowadza nerwową atmosferę :-/ W każdym razie dotarliśmy do campingu w mieście Kahta i z rana pojechaliśmy nad Jezioro Ataturka, stworzone przez przegrodzenie zaporą rzeki Eufrat. Samo jezioro prezentuje się świetnie, lazurowa woda i urozmaicone oraz strome wybrzeże nieźle się razem komponują, a w samym jeziorze co niektórym udało się popływać (polecam!). Do tego nad brzegiem znajduje się świetna restauracja z pysznymi pstrągami świeżo wyłowionymi z pobliskiej wody, palce lizać…


Po przekroczeniu promem Eufratu wkroczyliśmy do Turcji wschodniej, zdecydowanie bardziej „azjatyckiej” i zamieszkałej w dużej części przez Kurdów. Przez ich nieoficjalną stolicę – Diyarbakir (które bardzo nam się spodobało, może będzie o tym więcej :) – ruszyliśmy w stronę Iraku, przekraczając kolejną z mitycznych rzek Mezopotamii (Tygrys), a następnie zawróciliśmy na północ w stronę największego jeziora Turcji – jeziora Van. Jezioro Van, pierwsze z 3 tzw. Mórz Armenii, jest ogromne, przejazd wzdłuż jego południowej
i wschodniej granicy zajął nam dobre kilka godzin, ale położenie jeziora wśród ośnieżonych szczytów, wulkanów i jego błękitna woda rekompensowały trudy podróży. Woda w jeziorze jest słona, a z uwagi na dużą zawartość sody (węglan sodu) jest także bardzo specyficzna, w dotyku jakby tłusta i podobno ma właściwości piorące. (czyli tłusta jak woda z Persilem). My prania nie zrobiliśmy i nie skorzystaliśmy tez
z możliwości kąpieli, bo woda była zdecydowanie zbyt zimna. Odpoczynek nad jeziorem jednak zdecydowanie polecamy, ale chyba przyjemniej jest w późniejszych miesiącach.

 jezioro Van z wulkanem Nemrut Dagi w tle.

Sprawdzanie czy woda jest na pewno z proszkiem.




Po następnych kilkudziesięciu godzinach byliśmy już w Iranie i tam jeden z pierwszych punktów stanowiło jezioro Urmia, czyli czwarte z kolei morze. Zdecydowanie najdziwniejsze i jednocześnie najbardziej unikatowe jezioro-morze nad jakim kiedykolwiek byliśmy. Jezioro Urmia jest tak słone, że chyba obecnie żaden gatunek ryb lub innych zwierząt nie jest w stanie w nim przeżyć. Za to plaże… najbardziej białe na świecie – 100 % soli :). Kąpanie się w takiej wodzie raczej odpada, plażowanie prawdopodobnie też nie jest najlepszym pomysłem, za to spacer wzdłuż brzegu, na którym zamiast piasku znajduje się czysta sól w postaci miejscami sypkiej, a miejscami twardej jak skała, stanowi niezapomniane przeżycie.

Przez środek jeziora przejechaliśmy zbudowaną całkiem niedawno drogą (otwarcie w 2008 r.), która w większości przebiega po 15 kilometrowej, usypanej sztucznie grobli, co powoduje „przecięcie” jeziora na pół – jedynie na krótkim fragmencie (ok. 1,5 km) zbudowany został most. Jezioro Urmia od kilku lat szybko wysycha i bardzo wzrasta jego zasolenie, co spowodowane jest prawdopodobnie ogólną suszą w regionie, zużywaniem nadmiaru wody przez okoliczne miasta i wspomnianą wcześniej groblą. 

                            



W niektórych miejscach proces wysychania jest bardzo widoczny, co sprawia nieco „smutne” wrażenie, ale podobno rząd irański pracuje nad projektem wybudowania kanału zasilającego jezioro w wodę z rzeki Aras. Gdyby do tego nieco wyedukować społeczeństwo w kwestii oszczędzania wody, skutek mógłby być wyraźny (w Iranie, który kojarzy się raczej z krajem suchym, widzieliśmy jak woda lała się strumieniami bez potrzeby, a trawnik przy drodze podlewany był z cysterną -  prawdopodobnie rachunki z wodę są zbyt niskie :).