USA & Kanada 2011


Skład: Marlena, Adam i inni...








        Po pierwsze wyjazd do USA i Kanady nie do końca można nazwać wyprawą. Po drugie, w przeciwieństwie do większości pozostałych wyjazdów, obrany został kierunek zachodni. Po trzecie większość noclegów była w hotelu. Tak czy inaczej nadarzyła się okazja (zaproszenie do Toronto) więc żal byłoby nie skorzystać. Plan był taki: przelot Wrocław – Warszawa – Toronto, kilka dni w Toronto, przelot do Stanów, znowu Toronto i do Polski. Na pozór nuda.


TORONTO to chyba typowe wielkie betonowe miasto z wieżowcami, samochodami, metrem i facetami w garniturach i gdyby nie położenie nad brzegiem jednego z Wielkich Jezior (Ontario) i wysoka na 553 metry wieża CN TOWER, pewnie niczym szczególnym by się nie wyróżniało. Wspomnianą wieżę (do niedawna najwyższa wolnostojąca budowla na świecie) obowiązkowo musieliśmy zaliczyć i faktycznie widok z najwyższej platformy oraz spacer po szklanej podłodze robią wrażenie. 


Z większym podnieceniem czekaliśmy na wcześniej zaplanowany wypad do Las Vegas. A LAS VEGAS, oprócz oczywiście natłoku hoteli, kasyn, czy licznych eventów ma jedną, a właściwie 2 wielkie zalety: jest położone „w pobliżu” wielu topowych atrakcji USA i jest stosunkowo tanie. W pobliżu w tym przypadku znaczy w odległości ok. 500 km :)
  


Po wylądowaniu udaliśmy się do wypożyczalni samochodów, a z racji tego, że jak wszyscy wiedzą paliwo w USA jest prawie za darmo, nie kierowaliśmy się zbytnio spalaniem przy wyborze auta. Wobec tego faworyt ukazał się dość szybko – DODGE CHARGER V6, 3.5L, 250 KM :)
 <<=======




Po krótkiej aklimatyzacji wybraliśmy się na rozgrzewkę na oddaloną o ok. 50 km ZAPORĘ HOOVERA. Spacer, parę zdjęć, po drodze leżakowanie nad jeziorem i powrót do hotelu – rano zaplanowana była pobudka przed 5:00 i trasa na Wielki Kanion Kolorado. Na miejscu kupno biletów, w które musieliśmy się zaopatrzyć we wszystkich Parkach Narodowych w USA. Na Wielki Kanion, podobnie jak na każdy inny punkt, mieliśmy zaplanowany tylko 1 dzień więc wybraliśmy spacer wzdłuż jego południowej krawędzi w okolicach Grand Canyon Village oraz około godzinne zejście ścieżką w dół kanionu. 




















Stojąc na krawędzi WIELKIEGO KANIONU KOLORADO ogromne wrażenie wywarł na nas przede wszystkim jego ogrom (chyba nie na darmo ma przydomek Wielki). Głębokość ok. 1750 m i szerokość do 30 km ciężko było ogarnąć wzrokiem, do tego jeszcze niesamowita gra kolorów i cieni – prawdą jest, że wraz z przemieszczającym się słońcem, zmienia się wygląd całej okolicy… pewnie żadne ze zdjęć nawet w połowie nie jest w stanie tego odwzorować. Żal było wracać, niestety czas gonił.



















W kolejnych dniach wybraliśmy się do Kalifornii, a konkretnie to do HOLLYWOOD zrobić sobie zdjęcie z Marlin Monroe i Jackem Sparrowem w oraz do Santa Monica nad ocean. Plaża jakoś nie zrobiła na nas specjalnego wrażenia, może spodziewaliśmy się więcej po obejrzeniu „Słonecznego Patrolu”, który chyba tu był kręcony :), a może tylko z powodu niezbyt ciekawej pogody.
W każdym razie szybko zwinęliśmy się w stronę kolejnego punktu, czyli w góry Sierra Nevada do SEQUOIA NATIONAL PARK. Tu niestety też pogoda nam nie dopisała (spadł nawet śnieg!) i przez gęstą mgłę niewiele było widać. Udało nam się jednak trafić do „Generała Shermana” – ponoć największe drzewo na świecie, choć nie najwyższe. Co ciekawe jeden „Generał Sherman” ma więcej drewna niż najbardziej zasobny drzewostan świerkowy w Polsce na powierzchni 1 hektara!





















Na ostatnie kilka dni w Stanach zaplanowane mieliśmy jeszcze kilka innych kanionów, mniejszych, choć nie koniecznie mniej ciekawych, w tym ZION CANYON I BRYCE CANYON. Trzeba przyznać, że mimo konieczności zakupu biletu do każdego z parków narodowych, faktycznie było widać na co ta opłata jest spożytkowana. Wszędzie widoczne były przygotowane i opisane szlaki, parkingi, punkty widokowe, miejsca do odpoczynku no i bezpłatne autobusy kursujące po terenie parków. Dodatkowo po uzbieraniu wejściówek do kilku parków (chyba do 5) można otrzymać legitymację uprawniającą do darmowego wstępu przez cały rok do parków narodowych w całych Stanach. Z USA znów wróciliśmy do Toronto.


Mając jeden dzień wolnego stwierdziliśmy, że być w Kanadzie i nie spotkać Łosia to wstyd, więc zdecydowaliśmy się wybrać na bezkrwawe łowy do położonego ok. 300 km na północ Algonquin Provincial Park i udało się spotkać nawet więcej niż jednego.
Ostatnim punktem na liście był wodospad NIAGARA. Mimo, że na miejscu są tłumy ludzi, a po obu stronach wodospadu miasta pełne hoteli i kasyn, to jednak jest to zdecydowanie miejsce warte zobaczenia. Polecamy zwłaszcza wycieczkę statkiem Maid of the Mist do serca wodospadu.








W trzy tygodnie tak naprawdę udało nam się obejrzeć tylko niewielki fragment tego co mają do zaoferowania Stany Zjednoczone i Kanada, wystarczająco jednak dużo, żeby chcieć tu wrócić ponownie, w te same lub inne miejsca. A jest w czym wybierać…

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz