Gruzja i Armenia 2010
Skład: Frugo, Oman, Adam, Igi i inni.
Skład: Frugo, Oman, Adam, Igi i inni.
Gruzja chodziła nam od dawna głowach, a przede wszystkim góry Kaukazu. I tak nasze plany zgrały się idealnie z powrotem do oferty LOT-u połączeń lotniczych do Tbilisi. "Szalona Środa" zafundowała nam 7 biletów w cenie, wobec której nie można przejść obojętnie.
Na początek wyprawy okazało się, że jeden z namiotów pozostał w wagonie relacji Wrocław-Warszawa. W przyrodzie nic nie ginie, tylko zmienia właściciela... na szczęście przed odlotem zdarzyliśmy kupić nowy. Tbilisi przywitało nas futurystycznym lotniskiem, ale później było już tylko lepiej, nawet pociąg zgodnie z oczekiwaniem spóźnił się.
Szybkie rozeznanie w mieście, zakup map, piwko, sprawdzenie dostępnych biletów, piwko, śniadanie, piwko, khinkhali, piwko, zapasy prowiantu i rano dotarliśmy do Batumi. Plaża, palmy, pozłacane fontanny, trawniki jak na Stadionie Narodowym: miasto miejscami przepięknie odrestaurowane przypomina architekturą byłe kolonie brytyjskie. Gdzieniegdzie jednak widać brak planowania przestrzennego, brak funduszy na asfalt, ale podoba nam się, i to bardzo, bo wszędzie widzimy uśmiechniętych ludzi!

Czas ucieka, a lista miejsc do odwiedzenia w Adamowej głowie długa. Rankiem ledwo udaje nam się złapać marszrutkę do Wardzi, miasta wykutego w skale w XII wieku. Pokonanie 315 km zajęło nam ponad 7 godzin, ale Gruzini nie pozwolili nam się nudzić ani zgłodnieć. Ciemną nocą wysiadamy gdzieś na skrzyżowaniu. W oddali widać oświetlone ruiny zamku i już wiemy gdzie będziemy nocować!
Sama Wardzia jest wartym odwiedzenia miejscem, choć nam najbardziej w pamięci zapadnie kąpiel w gorącym źródle znajdującym się nieopodal wejścia do Muzeum-Rezerwatu Skalnego Miasta. Te dwie godziny kąpieli zregenerowały nas i byliśmy gotowi na najważniejszy punkt naszej wyprawy - Aragac (4095mnpm). Dojazd do Armenii i przekroczenie granicy nie odbywa się bez problemów, ale po kilkugodzinnej podróży byliśmy na miejscu i przygotowywaliśmy się do porannego zdobycia szczytu.
Jeszcze tej samej nocy zostaliśmy przetransportowani pod stację meteorologiczną i tutaj zaskoczenie, temperatura -26'C, o której nie było mowy na etapie przygotowywań. Szybka analiza ryzyka, przegląd sprzętu i decyzja: idziemy, choć nie byliśmy w 100% przygotowani na takie warunki. Dochowaliśmy procedur: trasa, godzina wyjścia, godzina powrotu i lista uczestników pozostawiona w miejscu startu.
Czas, który pozostał nam w Armenii postanowiliśmy wykorzystać na odwiedzenie klasztoru Khor Virap. Smaku dodaje fakt, iż sam klasztor znajduję się około 8km od szczytu Araratu (5137mnpm), który oficjalnie znajduje się w Turcji, ale wg Ormian i ich map, to sytuacja tylko przejściowa. Spędziliśmy noc w okolicznym sadzie, za przyzwoleniem właściciela, i bynajmniej nie była to spokojna noc. Turcy w nocy odtwarzali swoją muzykę w kierunku Armenii, ci z kolei urządzali strzelanie z karabinów. Napięcie po między tymi krajami jest widoczne, ale nie przeszkadza w zwiedzaniu obu krajów.
Zarówno Gruzja jak i Armenia na długo pozostaną w naszej pamięci, a miejscowa kuchnia zachęciła nas do gotowania niektórych przysmaków również w Polsce. Wszyscy jednogłośnie stwierdziliśmy, że chcemy tam wrócić w przyszłości.
Krótki film z wyprawy:
Utwór TikoTigrana Asatryana towarzyszył nam przez cały wyjazd, nie było innego wyjścia, jak go polubić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz