Na zakończenie wrzucamy trochę zdjęć z tych wspaniałych 3 tygodni, część z nich pewnie już się pojawiła w poprzednich wpisach, ale sporo będzie zupełnie nowych i mam nadzieje ciekawych, a już na pewno każde z nich przywołuje fajne wspomnienia :)
Podczas całej naszej podróży kilkukrotnie nocowaliśmy w miejscach poleconych przez kogoś, u osób poznanych przez couchsurfing.org albo w miejscach, które nieco przypadkowo znalazły się na naszej trasie. Część z tych miejsc była godna polecenia i obiecaliśmy, że będziemy je polecać innym osobom, co z przyjemnością robimy.
i tak np. w Iranie jeden z noclegów mieliśmy w mieście Marand, u Sabera poznanego za pośrednictwem couchsurfing (Saber wystepuje też pod pseudonimem Khanneh moallem albo Duman Whatever i z tego co mówił pracuje dla WWF, więc czesto podróżuje). Nocleg ten prowadzili chyba jego rodzice w byłym domu nauczyciela przy jednej z głównych ulic Marand - było tanio, choć warunki skromne, ale godne polecenia dla osób nie przykładających uwagi do luksusów :). Do kontaktu pozostał mi email : smediherb@gmail.com
W Yumurtalik zatrzymaliśmy się w Kucuk Pansion (co oznacza chyba mały pensjonat). W rzeczywistości było tam chyba kilkadziesiąt pokoi i prawie wszystkie puste - było jeszcze przed sezonem. W internecie był dostepny też gdzieś email do nich.
W Gruzji, a konkretnie w Stepantsminda (Kazbegi) zatrzymaliśmy się w jednym z domów gościnnych prowadzonych przez rodzinę (chyba) Pitskhelauri. Zdaje się u Pani znanej bardziej pod imieniem Marina. Warunki fajne, cena przystępna (chyba ok 25 GEL ze śniadaniem choć dokładnie nie pamietam). Śniadanie za to było pierwsza klasa, chyba najlepsze wokół całego Morza Czarnego. No i świetny widok wprost na Kazbek z tarasu. Żeby tam dotrzeć, trzeba się kierować od centrum w stronę poczty i potem skręcić w prawo pod górę a potem w lewo - gościeniec jest dokładnie naprzeciwko widocznego hotelu w trakcie budowy (w 2013 r.). Można też zapytać po prostu taksówkarzy, bo mąż Pani Mariny wozi ludzi Ładą Niva.My spaliśmy w jednym z tych 2 poniżej - nie wiem w którym, ale wiem, że ten drugi też jest OK bo spali tam nasi znajomi.
Z noclegu w Stepantsmindzie być może będzie nam dane skorzystać już wkrótce, przy planowanej wyprawie na Kazbek :-D
Na Krymie nasza miejscówka na półwyspie Kazantyp to ta z wizytówki poniżej - w miejscu wielkiej zółtej kropki, tuż przy czymś na kształt molo,a z pokoju wchodziło się od razu na plażę...
A gdyby ktoś dotarł do Mardin, to polecamy poszukać noclegu w tym miejscu - Sahmeran Pansiyon (http://www.sahmeranpansiyon.com/) . Położony jest w górnej części starego miasta, wejście od 'deptaka'. Wprawdzie schody prowadzące w górę, a właściwie ich brak, wyglądały tragicznie i nas początkowo odstraszyły, ale warto było zaryzykować. (podobno akurat trwał remont kanalizacji na tych schodach).
Po dłuuuuuuugiej przerwie spowodowanej różnymi względami przyszedł czas na
dokończenie opisu podróży przez 7 mórz. Do tej pory zaliczone i opisane zostały
poprzez zanurzenie lub chociaż zauważenie 4 morza, więc prostym rachunkiem 7-4
=... pozostały 3 morza przed powrotem do Polski. Tak więc po wyjeździe z Iranu
w którym zaliczyliśmy Urmiah, lekko uszkodzonym naszym W124 uderzyliśmy na
północ. Lekkie uszkodzenie w tym przypadku oznaczało naderwanie części
karoserii, do której był przymocowany amortyzator przedniego koła :) nawet ja
poczułem w tej sytuacji minimalny wzrost ciśnienia tętniczego :), ale udało się
to naprawić w bardzo miejscowy sposób. Z naprawy powstał nawet krótki filmik.
Na szczęście nie byliśmy aż tak obładowani jak ten:
Kierunkiem północnym wkroczyliśmy do Armenii spotykając po drodze, tuż przy granicy z eksklawą Azerbejdżanu większego brata naszego W124 (słyszał ktoś kiedyś nazwę Nachiczewańska Republika Autonomiczna?).
Podróż przez Armenię
okazała się zdecydowanie dłuższa niż zakładaliśmy (i bardziej kosztowna z uwagi
na różnorakie opłaty na granicy, których tylko częściowo udało nam się drogą
negocjacji uniknąć). Wcześniej, opuszczając Iran musieliśmy oczywiście zdobyć 50 pieczątek rożnych osób, w tym chyba także przypadkowo spotkanych :)
Dodatkowo przez półmetrowe dziury w drodze odnowiła się
kontuzja karoserii. No ale były też zalety, jak chociażby świetne widoki, przejażdżka kolejką Wings of Tatev czy też znaleziony o północy nocleg w całkiem wypasionym pensjonacie na zadupiu w cenie stargowanej o połowę :)
W każdym razie następnego dnia pod wieczór dojechaliśmy do
jeziora Sevan, zwanego Morzem Armenii, które objechaliśmy wzdłuż zachodniego
brzegu. Nad jeziorem zalegała nawet cieńka warstwa świeżutkiego i białego
śniegu, co początkowo wydawało nam się wręcz niemożliwe o tej porze roku w
miejscu o szerokości geograficznej zbliżonej do Neapolu... Chyba jednak
wysokość ok. 2 000 n.p.m. robi w tej sytuacji różnicę. Przy poprzedniej
wyprawie do Gruzji i Armenii też mieliśmy w planie wizytę i kąpiel w Morzu
Armenii, ale jakoś z braku czasu nie udało nam się tu dotrzeć. Już wtedy
słyszeliśmy, że jezioro i okolice są dość chłodne i jedynie w lipcu i sierpniu
woda jest wystarczająco ciepła do kąpieli. Mimo tego przez większość nieco
cieplejszych dni plaże wokół jeziora są pełne wczasowiczów. W każdym razie w
czasie w którym tam byliśmy tym razem nie było opcji wykąpania, chyba że dla
morsów.
Nad Sevanem zaliczyliśmy jedną z najładnieszych miejscówek na zdjęcie,
zwiedziliśmy jeden z klasztorów i nocą uderzyliśmy w kierunku Gruzji. Co
ciekawe moment przekroczenia granicy ormiańsko - gruzińskiej okazał się dla nas
jakby wkroczeniem do tego bardziej cywilizowanego świata zachodu. Prawie jak w
domu. Na biwaku tuż przed Tbilisi z rana niespodziewanie nasze namioty zjadły krowy :) No prawie...
Pomijam więc piękną Gruzję bo żadnego morza tu nie odwiedziliśmy - następne
morze jakie nam się ukazało to chyba Morze Azowskie. Przekraczając granicę
Rosja - Ukraina na promie przez cieśninę kerską po prawej stornie mieliśmy
Morze Azowskie, po lewej Morze Czarne. Po ok 2 godzinach dotarliśmy do małej
miejscowości nad Morzem Azowskim - Szczołkinie (Shcholkinie), gdzie złapaliśmy
kapcia i dowiedzieliśmy się, że ciekawsze miejsce do szukania noclegu będzie
odrobinę na północ jeszcze.
Ostatecznie nocowaliśmy w przyjemnym pensjonacie położonym dosłownie na
plaży półwyspu Kazantyp. Szczerze polecamy, zwłaszcza jeśli ktoś podobnie jak my
szuka dość ładnego i spokojnego miejsca w przystępnej cenie...
Przez najbliższe 3 dni była to nasza baza wypadowa do innych miejsc na
Krymie (jeszcze ukraińskim). Stąd też następnego dnia udaliśmy się do
Słonecznej Doliny, gdzie po zakupie wspaniałych miejscowych win (i odrobiny
piwa) udaliśmy się na plaże w celu zaliczenia Morza Czarnego. Woda była
odczuwalnie chłodniejsza niż w Azowskim przy naszym pensjonacie, ale już jak
najbardziej nadawała się do kąpieli, przynajmniej dla tych bardziej
tolerancyjnych na niższe temperatury. Następnego dnia o ile dobrze pamiętam
odwiedziliśmy jeszcze Feodozję, zrobiliśmy trochę zakupów i zaczęliśmy się
zbierać w dalszą podróż - tym razem już w ostatnią trasę prosto do
Polski....
Na nasze nieszczęście tuż po powrocie do ojczyzny auto po raz pierwszy od
startu odmówiło posłuszeństwa - konkretnie to przestało jechać pod górkę i
zgasło. diagnoza - zapchanie przewodu paliwowego i filtra paliwa. Po przeczyszczeniu filtra, metodą pryskania jakimś aerozolem w układ dolotowy powietrza silnik odpalił, ale po paru km historia się powtórzyła. Kolejna naprawa i ruszyliśmy dalej. Niestety ostatecznie do mety Batumi nie dojechał - ponowne zapchanie przewodów gdzieś pod Łodzią w środku nocy zmusiło nas do pozostawienia auta pod warsztatem i powrotu innym środkiem. Jak już wcześniej podejrzewaliśmy przewody zapychały się szlamem zalegającym w zbiorniku paliwa, być może wlanym też w trakcie ostatniego tankowania na Ukrainie. Ostatecznie po wyczyszczeniu baku Batumi śmiga do dziś !!!
Szczęście w nieszczęściu, że jedyna awaria, która nas zatrzymała po przejechaniu 10 000 km trafiła się w po powrocie do Polski !
Po odpoczynku w Yummurtalik ruszyliśmy nieco na północ, w
stronę zapory Ataturka na rzece Eufrat. Niestety z uwagi na to, że wybraliśmy
trasę ‘na skróty’ która okazała się częściowo bez asfaltu i jak by tego było
mało – bez mostu, który był na mapie, nie daliśmy radę obejrzeć samej zapory. W
powrocie do głównej drogi pomogli nam uzbrojeni po zęby żołnierze, mimo iż w
pierwszej chwili po spotkaniu z nimi czuliśmy się nieco niekomfortowo. Noc,
latarka w oczy, zadupie, obcy język i do tego broń – to wszystko wprowadza
nerwową atmosferę :-/ W każdym razie dotarliśmy do campingu w mieście
Kahta i z rana pojechaliśmy nad Jezioro Ataturka, stworzone przez przegrodzenie
zaporą rzeki Eufrat. Samo jezioro prezentuje się świetnie, lazurowa woda i
urozmaicone oraz strome wybrzeże nieźle się razem komponują, a w samym
jeziorze co niektórym udało się popływać (polecam!). Do tego nad brzegiem
znajduje się świetna restauracja z pysznymi pstrągami świeżo wyłowionymi z
pobliskiej wody, palce lizać…
Po przekroczeniu promem Eufratu wkroczyliśmy do Turcji
wschodniej, zdecydowanie bardziej „azjatyckiej” i zamieszkałej w dużej części
przez Kurdów. Przez ich nieoficjalną stolicę – Diyarbakir (które bardzo nam się
spodobało, może będzie o tym więcej :) – ruszyliśmy w stronę
Iraku, przekraczając kolejną z mitycznych rzek Mezopotamii (Tygrys), a
następnie zawróciliśmy na północ w stronę największego jeziora Turcji – jeziora
Van. Jezioro Van, pierwsze z 3 tzw. Mórz Armenii, jest ogromne, przejazd wzdłuż
jego południowej
i wschodniej granicy zajął nam dobre kilka godzin, ale
położenie jeziora wśród ośnieżonych szczytów, wulkanów i jego błękitna woda
rekompensowały trudy podróży. Woda w jeziorze jest słona, a z uwagi na dużą
zawartość sody (węglan sodu) jest także bardzo specyficzna, w dotyku jakby
tłusta i podobno ma właściwości piorące. (czyli tłusta jak woda z Persilem). My prania nie zrobiliśmy i nie
skorzystaliśmy tez
z możliwości kąpieli, bo woda była zdecydowanie zbyt zimna.
Odpoczynek nad jeziorem jednak zdecydowanie polecamy, ale chyba przyjemniej
jest w późniejszych miesiącach.
jezioro Van z wulkanem Nemrut Dagi w tle.
Sprawdzanie czy woda jest na pewno z proszkiem.
Po następnych kilkudziesięciu godzinach byliśmy już w Iranie
i tam jeden z pierwszych punktów stanowiło jezioro Urmia, czyli czwarte z kolei
morze. Zdecydowanie najdziwniejsze i jednocześnie najbardziej unikatowe
jezioro-morze nad jakim kiedykolwiek byliśmy. Jezioro Urmia jest tak słone, że
chyba obecnie żaden gatunek ryb lub innych zwierząt nie jest w stanie w nim
przeżyć. Za to plaże… najbardziej białe na świecie – 100 % soli :).
Kąpanie się w takiej wodzie raczej odpada, plażowanie prawdopodobnie też nie
jest najlepszym pomysłem, za to spacer wzdłuż brzegu, na którym zamiast piasku
znajduje się czysta sól w postaci miejscami sypkiej, a miejscami twardej jak
skała, stanowi niezapomniane przeżycie.
Przez środek jeziora przejechaliśmy
zbudowaną całkiem niedawno drogą (otwarcie w 2008 r.), która w większości
przebiega po 15 kilometrowej, usypanej sztucznie grobli, co powoduje
„przecięcie” jeziora na pół – jedynie na krótkim fragmencie (ok. 1,5 km) zbudowany został
most. Jezioro Urmia od kilku lat szybko wysycha i bardzo wzrasta jego
zasolenie, co spowodowane jest prawdopodobnie ogólną suszą w regionie,
zużywaniem nadmiaru wody przez okoliczne miasta i wspomnianą wcześniej groblą.
W
niektórych miejscach proces wysychania jest bardzo widoczny, co sprawia nieco
„smutne” wrażenie, ale podobno rząd irański pracuje nad projektem wybudowania
kanału zasilającego jezioro w wodę z rzeki Aras. Gdyby do tego nieco wyedukować
społeczeństwo w kwestii oszczędzania wody, skutek mógłby być wyraźny (w Iranie,
który kojarzy się raczej z krajem suchym, widzieliśmy jak woda lała się
strumieniami bez potrzeby, a trawnik przy drodze podlewany był z cysterną
-prawdopodobnie rachunki z wodę są zbyt
niskie :).
Skoro jechaliśmy na wakacje to przydało by się spędzić
trochę czasu nad wodą (a najlepiej nad morzem) – stąd w naszym napiętym do
granic możliwości grafiku podróży zarezerwowaliśmy kilka dni na nieco relaksu
nad wodą. W końcu cała trasa IRAN EAST TRIP 2013 przebiegała szlakiem 7 mórz
!!! (Marmara, Śródziemne, Azowskie, Czarne oraz 3 wielkie jeziora: Van, Urmia i
Sevan zwane morzami Armenii – mimo, że 2 spośród nich są poza granicami obecnej
Armenii).
Numer jeden na liście mórz – Marmara mignęło nam jedynie
przez okna samochodu, gdzieś w pobliżu Stambułu, więc pozostanie bez większego
komentarza. Na pierwszy poważny ogień, po przejechaniu ok. 3500 km poszło więc Morze
Śródziemne, a konkretnie Yumurtalik – niewielka, ale bardzo urokliwa miejscowość
w pobliżu Adany. Po zakwaterowaniu w Kücük Pansiyon (polecamy), który wbrew
nazwie wcale nie był taki mały, z rana ruszyliśmy do centrum na plażowanie.
Woda czysta, choć wydawała się jeszcze dość zimna, miała i tak zapewne wyższą
niż Bałtyk w sierpniu temperaturę. Zarówno plaża, nadmorski park jaki i
promenada sprawiały wrażenie jak by były nieco ospałe, zaniedbane lub w
przebudowie – jak się później okazało było po prostu jeszcze przez sezonem, mimo
iż był to już maj. Przynajmniej nie było tłumów i prawie cały
nadmorski trawnik, w cieniu palm i starych murów, mieliśmy dla siebie. Po
„leżakowaniu” wybraliśmy się też na mały obchód po centrum, które prezentuje
się całkiem sympatycznie: przy samej plaży z jednej strony jest mały port i
zamek (właściwie to jego ruiny), a z drugiej liczne knajpki i sklepy.
Na drugi dzień wybraliśmy się na plażę poza miastem, ok. 5 km na zachód, w pobliżu
miejsca, które przez google maps wyglądało na camping. W rzeczywistości camping
wyglądał bardziej jak koczowisko, za to plaża sama w sobie była całkiem fajna –
naszym zdaniem ciekawsza niż ta w centrum, mimo że zaśmiecona… I woda nawet
chyba była cieplejsza.
Tuż obok plaży, wśród drzew poukrywane były fragmenty
jakichś konstrukcji, które jak nam wytłumaczył właściciel jednej z
takich konstrukcji, były bazą pod stragany, stoiska i budki ze wszystkim co
tylko się da sprzedać w zbliżającym się sezonie.
Poinformował nas też, że tuż
po naszym wyjeździe zjawią się tu tabuny turystów, w większości chyba Turków z Adany, i
nawet plaża będzie do tego czasu wysprzątana :-). Na koniec
dowiedzieliśmy się, że pracował kilka lat w Iraku i prawie zabronił nam tam
jechać, bo w Iraku strzelają i wszędzie można nadziać się na bombę lub minę
pułapkę – jak się okazało później, nam udało się przeżyć :)
Wyjazd upłynął dam dość sprawnie, ale zdarzały się gdzieniegdzie pewne utrudnienia, na których zamierzamy skupić się w poniższej IV części podsumowania.
Turcja
a. Aby jeździć po Tureckich autostradach wymagana jest winieta HGS. Nie udało nam się dowiedzieć, ile kosztuje 1km bo mało kto zna jakiś język obcy , ale równowartość 70PLN pozwoliło nam przejechać całość trasy od Edirne po Turcję wschodnią.
b. Przy wjeździe do Turcji pogranicznik zauważył napis Kurdystan na naszej mapie. Wywiązała się burzliwa i mało przyjemna dyskusja. Chwilę później napis został dla naszego bezpieczeństwa usunięty
c. Na obszarze Kurdystanu Tureckiego są rozsiane punkty kontrolne. Mieliśmy okazję natrafić na 2 takie, z czego podczas drugiej sprawdzali nas nieumundorowani uzbrojeni mężczyźni. Nic złego się nie stało, ale widok broni i brak umundurowania nie wpływa pozytywnie na poziom adrenaliny.
d. Wyjazd z Turcji do Iraku poszedł gładko, ale wjazd z powrotem zajął około 4h i to tylko dzięki naszej zaradności i przekonywującej dyskusji z tureckim pogranicznikiem. Standardowo zajęłoby to nam powyżej 12h. Każdy pojazd i bagaź opuszczający Irak jest szczegółowo przez Turków sprawdzany
e. Wyjazd z Turcji do Iranu:
i. podejście pierwsze: przejście Kapikoy - Razi Sinir Kapisi - otwarte w lecie od 8-18. Wbito nam w paszporty pieczątkę potwierdzającą wjazd do Iranu po czym dopatrzono się brak CDP. Nie udało nam się przekonać policji granicznej i zostaliśmy zawróceni do Turcji, pieczątki anulowano oraz zarekomendowano wjazd przejściem pod Dogubayazit. Po stronie tureckiej anulowanie wyjazdu trwało ponad 1h
ii. podejście drugie: przejście pod Dogubayazit, Bazargan, otwarte 24/7.
Niestety tureccy pogranicznicy popełnili jakiś błąd w anulowaniu naszego wyjazdu w pierwszym podejściu przez co Batumi nie mogło opuścić Turcji. Początkowo zapewniano nas, że sprawa zostanie wyjaśniona w ciągu godziny. W międzyczasie trójka z nas przeszła do Iranu a kierowca wraz z Batumi wciąż czekał w Turcji na rozwiązanie sytuacji. Dzięki uprzejmości urzędników udało nam się jeszcze tej samej samej nocy wszystkim wrócić do Turcji i finalnie na przejściu spędziliśmy nie do końca legalnie ponad 16h, śpiąc w namiocie na trawniku.
2. Iran
a. Brak CDP.
Wszelkie relacje mówiły, że można wjechać do Iranu bez CDP. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Rzeczywiście okazało się, iż jest możliwe wystawienie na granicy swego rodzaju poświadczenie prywatnej firmy ważne nie dłużej niż 10 dni. Wiele osób kręciło się wokół nas, sprawdzano ilość cylindrów silnika (o jakim wielkim zdziwieniem było 5 w naszym 2,5D), wypisywało dokumenty, przybijało pieczątki, podpisywało się tu i ówdzie. Nikt z nas nie wiedział, kto jest pracownikiem agencji a kto celnikiem. Zapewniano nas początkowo, że będziemy musieli zapłacić nie więcej niż 40USD. Pod koniec zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym: 300USD albo nie wjeżdżacie! Byliśmy nieco zszokowani, ale krótka analiza po polsku i uzgodniliśmy, że to trochę za dużo. Długie negocjacje, tłumaczenia, narzekania i udało się zejść do 200 USD za 4 doby. Było również potwierdzenie, że przy wyjeździe już nic więcej nie będziemy płacić. Zważywszy na fakt, że mieliśmy już dość Turcji zaakceptowaliśmy tą cenę.
Ponadto warunek zakładał, iż mamy zostawić dowód rejestracyjny na przejściu granicznych i będziemy mogli go odebrać na docelowym z Armenią. Tutaj również długo się nie zgadzaliśmy i Irańczycy ustąpili. I tak z dowodem i zieloną kartą w jednej ręce, dokumentem poświadczającym prawo do wjazdu do Iranu w drugiej przekroczyliśmy granicę po około 3h. Na koniec jeszcze 40USD swego rodzaju podatku od diesla, którego w końcu nie zapłaciliśmy dzięki zaradności przedstawiciela agencji z przejścia granicznego i udaliśmy się na 1. stację benzynową :)
b.Wyjazd z Iranu
Tak jak podczas wjazdu wiele osób pracowało przy wypisywaniu odpowiednich dokumentów, tak przy wyjeździe procedura powtórzyła się. W ciągu 2h jakiś chłopak biegał i zbierał podpisy, pieczątki. Na koniec zażądał 30Euro, potem 50Euro. Za ostatnie pieniądze wykonaliśmy telefony do pracowników z agencji z przejścia Bazargan oświadczając, iż mieliśmy umowę - żadnych więcej kosztów. Prawie wyrwaliśmy nasze dokumenty, uiściliśmy opłatę w wysokości około 10PLN po czym opuściliśmy Islamską Republikę Iranu, aby wpaść w szpony post-sowieckiej mentalności Armenii :)
3. Armenia
a. na dzień dobry pasażerowie udali się zwyczajem tureckim i irańskim do osobnej odprawy bez bagażu, a kierowca sam rozpakowywał auto do ostatniej paczki chusteczek
b. w trakcie kontroli żołnierz przeszukujący auto próbował wymusić podarunek: a to zapalniczka gazowa, a to szwajcarski scyzoryk, w końcu na uspokojenie otrzymał pustą ale nową piersiówkę
c. zadowolony po przeszukaniu kierowca pojechał do odprawy celnej i tutaj zdziwienie:
i. wjazd do Armenii kosztuje około 55 USD na co składają się: opłata drogowa, opłata ekologiczna, opłata za pracę celników, opłata za pracę pana wypisującego dokumenty, opłata za wpłatę opłaty na konto
ii. około 20 USD przy wyjeździe z Armenii, na którą składają się bliżej nieokreślone składniki
d. stan dróg w Armenii jest generalnie zły, poza tymi fragmentami, które są wyjątkowo dobre. Określenie złe odnosi się do wielkich połaci asfaltu wyciętych dawno temu i oczekujących na uzupełnienie nową warstwą. Jadących do Iranu zachęcamy do wybrania drogi bardziej na wschód, jest dłuższa, prowadzi przez 2 przełęcze, ale jest w lepszym stanie od tej zachodniej i pozbawiona jest TIRów
4. Gruzja
a. Przełęcz na drodze wojennej na odcinku około 15-20km pozbawiona jest asfaltu, dziury osiągają astronomiczną głębokość, jest mokro, ślisko, kamieniście ale widoki wynagradzają te pewne niedogodności
b. jest alternatywna droga z tunelem do Rosji przez Osetię, ale wg relacji miejscowych Gruzinów nie sposób nią przejechać bez rosyjskiego paszportu
c. zdarzają się od czasu do czasu, szczególnie w rejonach górskich, odcinki, na których bydło i owce mają pierwszeństwo. Zalecamy szczególną ostrożność, szczególnie przed zakrętami, jako że spotkanie ze stadem może zakończyć naszą podróż, i nawet kebab ze świeżej baraniny nie poprawi nam humoru ;)
Rosja
a. Prom Port Kavkaz-Port Kerch. Niby to tylko 5 km ale całość zajęła nam grubo ponad 3h.Prom odpływa regularnie przez całą dobę, ale odprawa trwa strasznie długo. Poza samym czasem odprawy reszta poszła gładko
Ukraina
a. pierwszy i jedyny mandat podczas jedynej kontroli drogowej. Zarzut: próba wyprzedzenia na linii ciągłej; kara: 200ml gruzińskiej wódki
b. Jadącym z Krymu do Lwowa polecamy jechać głównymi drogami, a w szczególności odcinek Uman-Lviv w miarę możliwości drogą krajową przez Kijów. To tylko 140km dalej, ale przypuszczalnie standard dużo lepszy. Odcinek Uman-Lviv miał często odcinki ze znakiem "uwaga dziury" na których auto zaliczało 20-30cm kratery na odcinkach 5-10km. Szczerze nie polecamy
c. Przejście w Medyce po stronie UA miało kolejkę długości około 300m. Pomiędzy UA a Polską kolejne 100m. W sumie zeszło nam się ponad 3h i to tylko dzięki uprzejmości polskich służb granicznych, które przepuściły turystów nieco bokiem w gąszczu "mrówek".
Polska
a. fotoradary. To był istny szok. Na całej trasie widzieliśmy 2 (słownie: dwa) fotoradary. Na trasie do Łańcuta było ich kilkanaście
b. znaki drogowe. Mówi się, że znaki mają lepiej nas prowadzić, informować i ostrzegać. Faktem jest, że po przekroczeniu polskiej granicy nasze oczy dostawały oczopląsu, a mózg nie radził sobie z natłokiem informacji. Panowie i Panie posłanki, co za dużo to nie zdrowo. Polecamy wakacje na południu i wschodzie aby zobaczyć, że można sprawnie jeździć i nie zaśmiecać poboczy znakami zakazu, nakazu i ostrzegawczymi.
Powolny powrót do codzienności zajął nam kilka dni, w międzyczasie udało się przywrócić do życia laptopa ze wszystkimi zdjęciami z wyjazdu. Liczymy na Waszą wyrozumiałość.
Dokonaliśmy finalnie podsumowania wyjazdu:
Pokonaliśmy w sumie 10 576 km.
Poza domem spędziliśmy 22,5 doby, 540 godzin.
Zużyliśmy 711 litrów ON.
Na graniach spędziliśmy około 42h, to jest sporo więcej niż zakładaliśmy .
Na paliwo wydaliśmy 2550 PLN:
Polska 5,24 PLN
Serbia 5,86 PLN
Bułgaria 5,72 PLN
Turcja 6,78 do 10 PLN
Irak 2,34 do 2,47
Iran 0,32 PLN !!!
Gruzja 4,22 PLN
Rosja 2,51 PLN
Ukraina 3,50 PLN
Na winiety, opłaty na granicach i inne wydatki związane z autem 1450 PLN, a w szczególności:
Słowacja 42 PLN (10 Euro) - winieta,
Węgry 43 PLN (2975 HUF) - winieta,
Turcja 70 PLN - winieta HGS, (wystarczyło na przejechanie z Edirne do Diyarbakir)
Prom port Kavkaz - port Kerch 210 PLN (bilet na auto+4 osoby)
wjazd do Iranu bez CDP 640 PLN (200 USD)
wjazd i wyjazd z Armenii 334 PLN (70 USD)
spawanie w Iranie 100 PLN
spawanie w Gruzji 100 PLN (50 GEL)
Oficjalnie potwierdzamy, iż możliwy jest wjazd do Iranu bez CDP na przejściu granicznym pod Dogubayazit. Po stronie Iranu na przejściu mieści się prywatna agencja ubezpieczeniowa, która przygotowuje stosowny dokument w tylko im znany sposób, za który zobligowani byliśmy zapłacić 300 USD. Finalnie udało się zejść do 200 USD. Dodatkowo powinniśmy uiścić opłatę za wjazd dieslem w wysokości 40 USD, ale jakoś udało się tego uniknąć (pracownicy z tej agencji dogadali się z urzędnikiem :)). Do tankowania diesla nie potrzeba dodatkowej karty, na stacjach posiadają ją pracownicy stacji. Cena Pb jest wyższa i 1 litr kosztował około 1-1,3 PLN.
Tak oto wygląda 3 kartkowa dokumentacją pozwalająca wjechać do Islamskiej Republiki Iranu bez CDP:
Właściwie podczas całej podróży mieliśmy ze sobą awaryjny 5 litrowy kanister ON, z którego nie mieliśmy okazji skorzystać, choć niejednokrotnie była sprawdzana jego zawartość.
Wyprawę możemy oficjalnie uznać za zamkniętą - Batumi 1 w czwartek dojechał o własnych siłach z Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie był poddany czyszczeniu zbiornika paliwa, przewodów paliwowych oraz pompy. Nadal nie wiemy, czy to niska jakość Ukraińskiego paliwa czy generalnie zanieczyszczenia, które kumulowały się przez 23 lata były przyczyną awarii i nigdy się tego nie dowiemy - najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
Wspominając o awarii, należy douzupełnić, iż pierwsze objawy braku mocy ujawniły się tuż przed wschodem słońca pod Lwowem, kolejne przed Łańcutem, a finalnie auto odmówiło posłuszeństwa tuż za Łańcutem. Szybko zorganizowana pomoc lokalnej społeczności zaprowadziła nas do miejscowego mechanika, który powymieniał filtry paliwowe i uruchomił auto. Za pierwszym razem przejechało 2km (słownie: dwa!), po czym ponownie stanęło ponownie.
Finalne rozebranie auta i "przepchanie" ciśnieniem powietrza z pompki materaca zanieczyszczeń do zbiornika pozwoliło dojechać nam do Knurowa, gdzie przepakowaliśmy się i dalej do Piotrkowa. Przy okazji okazało się, jak umiejętnie były niegdyś projektowane auta: wyjęcie tylniej kanapy zajęło 15 minut a odkręcenie zbiornika paliwa ogranicza się do 4 nakrętek.
Hej,
po 23 dniach powróciliśmy do Polski w komplecie.
Około 10.000km za nami, setki litrów paliwa przepalonego przez nasz silnik, hektolitry wypitej wody, kilogramy zjedzonych warzyw, owoców i pierogów, godziny nieprzespanych nocy... ale warto było.
Przyszedł czas aby nieco podsumować, a przede wszystkim uzupełnić informacje, których nie mieliśmy wcześniej okazji dopisać. W najbliższym czasie uzupełnimy również praktyczne wskazówki, a jest o czym pisać :)
Przede wszystkim dziękujemy wszystkim tym, którzy trzymali za nas kciuki, organizowali nam pomoc w sytuacjach awaryjnych.
Dziekujemy naszemy sponsorowi "Planetamlodych" za udzielone wsparcie finansowe w realizacji projektu.
Wielkie ukłony w stronę forum technicznego pasjonatów mercedesa, http://mb201-124.eu/ za porady, wskazówki i rekomendacje przed wyjazdem, w trakcie oraz tuż po nim.
Dziękujemy naszym patronom i portalom turystycznym za promocję udzieloną naszej wyprawie, a przede wszystkim promocję turystyki i szerzenie wiedzy praktycznej.
I na koniec dziękujemy naszym przyjaciołom, znajomym i nieznajomym, którzy kibicowali nam w trakcie ostatniego półrocza, a przede wszystkim podczas tych trzech krótkich tygodni.
Zdecydowanie chcemy potwierdzić, iż wybór mercedesa W124 2,5D był strzałem w dziesiątkę. Auto jest mega komfortowe, stosunkowo ekonomiczne, pojemne i proste w budowie. Zdecydowanie wszystkie jego zalety zostały wykorzystane, nawet urwany kielich w trakcie podróży nie powstrzymał go od dotarcia do mechanika. Pomimo niskiego zawieszenia, ani razu nie urwaliśmy tłumika czy miski olejowej, a wręcz udało się bez większych problemów pokonać nocą przełęcz na Drodze Wojennej. Podczas całej trasy Batumi wspiął się trzykrotnie na przełęcze powyżej 2200mnpm, nie raz zaliczył 30cm dziury, a pomimo to nadal przemieszcza się do przodu.
Awarie w 23 letnim samochodzie niestety mogą się zdarzyć, ale na to co nas spotkało w Iranie (a może źródło awarii było jeszcze w Turcji) nie bylismy przygotowani...
Na szczęście, dzięki naszej wielkiej zaradności :), udało nam się auto naprawić.
Oto krótki opis przygody:
Wczoraj w Iranie mielismy poważnego zonka, dziwne dźwięki z prawego lewego koła i po otwarciu maski okazało się, że urwany jest kielich amortyzatora trzymał się jedynie na ok 30% obwodu, choć było widać, że był wcześniej już spawany w kraju. w turcji i w Iranie na bocznych drogach kilka razy trafiły się dziury, które wstrząsneły całą karoserią. Pierwsza decyzja - jedziemy bardzo powoli do Armenii, zeby tylko wyjechac z Iranu (mielismy na to tylko 2 dni). na szczęście stan dróg głównych w Iranie jest dobry wiec mozolnie zmierzalismy ku granicy. w Marand mielismy kontakt do Couchsurfera, który dobrze znał angielski, załatw'ił nocleg i stwierdzilismy, ze jednak spróbujemy poszukac miejscowego mechanika. rano po odwiedzeniu kilku warsztatów dotarlismy do właściwego który robi "cusz", czyli spawa. rzucił okiem na postawione na ulicy przed warsztatem auto i nagle wyciągnął podnośnik, palnik i zabrał się do pracy, wciąż w połowie na ulicy !! oczywiscie zebrało sie 10 gapiów i pomocników, wszyscy pomocni, ciekawi i uśmiechnięci. spec poczyscił trochę, wstawił do urwanego kielicha kawałek blachy z jakiejś karoserii i zaczął spawać. po ok 2 godzinach - gotowe, wiec wzmocnilismy jeszcze spaw na 2 kielichu i zapytalismy o cene: rachunek 10 $ !! uradowani dalismy mu 20$.obok była wymiana olejów, której właściciel jest po studiach IT (dobra praca ponoć tylko dla 'koleżków'), wiec chcielismy zajrzeć do skrzyni, nikt nie miał odpowiedniego imbusa, ale po 30 min jakiś się zorganizowało i w skrzyni sucho - na dolewkę poszło 1 litr oleju. nie było zalecanego castrola i mobila, wiec poszedł miejscowy do skrzyn manulanych. rachunek za olej 5$ (z napiwkiem). na koniec zdjęcie pamiątkowe i ruszyliśmy w stronę Armenii. jak olej lokalny bedzie równie dobry co lokalne paliwo (spalanie chyba spadło do ok 6l/100 km) to ze skrzynią chyba problemów nie będzie. po kilkuset metrach problem z wrzucaniem 4 zniknął zupełnie. bzycznie pozostało.dojechalismy do Armenii i niestety pogorszył się mocno standard dróg. pozdrawiamyzałoga Batumi 1
po lewej główny mechanik - spawacz, po prawej Saber z CS
Naderwany kielich - zdjęcie wykonane przy podniesionym aucie, więc szpary prawie nie widać.
Cały zespół (a przynijmniej jego główna część).
Następny do naprawy właśnie został przywieziony - w tym przypadku naprawa będzie pewni nieco dłuższa niż 2-3 godziny :)
Khoda Hafez - czyli niech Bóg Cię strzeże (niezależnie od tego w jakiego Boga wierzysz) to jedno z ostatnich słów, jakie nauczyliśmy się w Iranie. ///wcześniej pawie do perfekcji opanowaliśmy liczenie do 10 po persku i parę słów takich jak: ryż, mięso, dzień dobry, dziękuję...///
Oficjalnie przekazujemy, iż opuściliśmy Islamską Republikę Iranu, co ma swoje zalety jak również wady :)
Z zalet: w końcu rozumiemy co do nas mówią, czujemy się już prawie jak w domu (dookoła słowianie), jest cieplej (sic!)
z wad: drogie paliwo - ok 1$, strasznie nierówne drogi i póki co ciągle przez góry...
W przeciągu ostatniego tygodnia wiele się u nas działo, ale po kolei. Jak widzieliście w telegraficznym skrócie w międzyczasie odwiedziliśmy sporo miejsc.
Na początek wschodnia Turcja i Kurdystan. Mieliśmy wielką przyjemność odwiedzić Nemrut Dagi, zabytek chroniony przez UNESCO oraz Diyarbakir z jego drugim największym na świecie, po chińskim, murem. Niesamowicie kolorowo ubrani ludzie, wszechobecne dzieci, uliczki i domy pamiętające czasy średniowiecza sprawiają, iż stolica Kurdystanu jest warta odwiedzenia.
W drodze na południe ku granicy z Irakiem natrafiliśmy na przepięknie położone na skalnym zboczu Maridan. Równie stare jak europejska cywilizacja z jednej strony jest kolorowym jarmarkiem niczym zakopiańskie Krupówki, z drugiej zaś można w nim odnaleźć perełki w postaci tradycyjnego sklepu z mydłem, w którym zakupy zwykł niegdyś robić sam książe Karol. Wierzcie lub nie, ale nawet na tym końcu świata, gdzie do granicy z objętą wojną Syrią (na zdjęciu za płotem jest już Syria) jest mniej niż 30km można spotkać ludzi mówiących po Polsku. My mieliśmy okazję zamienić kilka słów z mieszkańcem Łodzi, który chwilowo przebywa u rodziny.